czwartek, 21 listopada 2013

Jak przestałam nienawidzić biegania


Nienawidzę biegać.
Bolą mnie od tego kolana.
Bieganie nie jest dla mnie.
Nie dam rady.
Jestem za słaba na bieganie.

Te i inne tego typu kwestie można było regularnie usłyszeć z moich ust jeszcze całkiem niedawno. Sięgałam po nie przy okazji każdej rozmowy na temat sportu, zdrowego trybu życia, i tego, że bieganie jest najłatwiejszą, najtańszą i ogólnie najlepszą formą aktywności. Co się zmieniło?

Nie, nie napiszę że pokochałam bieganie. Do tego mam jeszcze długą, i zapewne wyboistą, drogę. Ale mogę napisać, że biegam. I choć moje bieganie jest póki co ledwie pierwszym etapem i do maratonu mi daleko, to sam fakt jego istnienia uznaję za spory sukces. A co się do tego sukcesu przyczyniło?

1.Plan treningowy. Największym chyba błędem, który popełniałam za każdym razem kiedy próbowałam zacząć biegać w przeszłości, było startowanie z nieodpowiedniego poziomu. Miałam w głowie zakodowane, że trening przecież musi trwać co najmniej pół godziny bo inaczej to wstyd i hańba na mnie i całą rodzinę. Katowałam się więc przez te 30-40 minut próbując biec jak najwięcej (oczywiście nie był to bieg ciągły tylko marszobiegi) a następnie długo i dokładnie umierałam. I rezygnowałam. Bo... (spójrz na początek tekstu). Tym razem to konkretny plan treningowy sprawił, że postanowiłam spróbować raz jeszcze. Plan ten pokazała u siebie Kinga z Bilib World.

I choć pierwsze trzy tygodnie wydają się być śmieszne, proste, bez znaczenia, to chyba właśnie one sprawiły, że dałam radę. Bez problemu wykonywałam zaplanowany trening, nie próbowałam przeskakiwać samej siebie i trzymałam się wytyczonych zasad. Uwierzyłam, że jestem w stanie trwać przy tym planie, nie wypluć sobie płuc i nie zemdleć pod prysznicem. Aktualnie jestem w trakcie tygodnia szóstego, i choć wiem że to wciąż początek to wierzę, że uda mi się wytrwać. Zaznaczę tu jednak, że jeśli chodzi o kondycję byłam, i wciąż zresztą jestem, totalnym lamusem. Nie dałam rady skończyć ćwiczeń z Chodakowską, mam zadyszkę po wejściu na piąte piętro, a po pół godziny na orbitreku byłam zlana potem. Najważniejszym etapem było zaakceptowanie tego i dobranie planu treningowego odpowiedniego do możliwości. Banał, a ile mi to zajęło.

2.Motywacja. Znalezienie odpowiedniej motywacji nie jest wcale takie łatwe. Do tej pory zawsze biegałam po to, żeby schudnąć. Taka motywacja, choć może wydawać się całkiem dobra, ma w sobie taką pułapkę, że na to schudnięcie, na ten cel, składa się wiele innych czynników. Nawet trzymając się biegania twardo może okazać się, że nie jest się ani trochę bliżej takiego celu, a wtedy łatwo się poddać. Dlatego tym razem zmieniłam zupełnie oczekiwania i cel. Teraz moją motywacją jest li i jedynie wytrwanie w bieganiu i poprawienie mojej ogólnej kondycji fizycznej. I to załatwia mi sam fakt, że przechodzę do następnego etapu w planie treningowym, w każdym tygodniu jestem o krok dalej, więc w jakiś sposób osiągam to, co chciałam i motywacja się trzyma. Celem, który sobie ustanowiłam nie jest już zgubienie iluś tam kilogramów, ale przebiegnięcie określonego dystansu łącznego, do czego wystarczy mi to, że wytoczę się trzy razy w tygodniu i pomacham tymi nogami. Wiem, że jestem w stanie go osiągnąć, i jest on czysto biegowy. I to, znowu, wydawać by się mogło nieważne. A u mnie zmieniło wiele.

Zapewne tak jak we wszystkim, każdy musi tu znaleźć to, co jemu najbardziej pasuje, ale wydaje mi się, że nad tymi dwoma elementami, czyli planem treningowym i motywacją, warto zastanowić się trochę dłużej i być pewnym, że dobrze się je wybrało. Gdybym ja wpadła na to wszystko wcześniej, być może biegłabym w tegorocznym Poznań maratonie... No dobra, nie przesadzajmy. Ale przecież... wszystko jeszcze przede mną.




2 komentarze:

  1. Teraz to trochę gorzej jest się zmusić do biegania, jak jest zimno, ale na wiosnę będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja własnie tak mam że jak jest chłodniej to biega mi się lepiej :) Teraz jest w sam raz. Ale pewnie jak przyjdą mrozy to i dla mnie będzie za zimno ;)

      Usuń