niedziela, 22 września 2013

Joanna robi internety: papier do pakowania


Jest wiele rzeczy, które znalazłam w internecie i wrzuciłam na Pinteresta czy do Pocketa tylko po to, by o nich na długi czas zapomnieć. Niezliczoną liczbę projektów typu "zrób to sam" miałam zamiar zrealizować, ale jakoś po prostu nigdy się nie złożyło. Potrzeba stała się jednak matką kreatywności. Wybierałam się na urodziny koleżanki i szukając prezentu doszłam do wniosku, że ozdobne torebki są niesamowicie drogie, oczywiście postawione w odpowiednim towarzystwie. Jeśli idę na urodziny do znajomej to zazwyczaj kupuję jakiś drobiazg, wiadomo że nikt z nas na razie nie opływa raczej w miliony, liczy się bardziej pamięć i gest. A nagle cena opakowania stanowi jedną czwartą ceny prezentu i Joanna stoi w sklepie i zastanawia się - czy warto? I wtedy przypomniałam sobie o czymś co wisi mi na Pintereście i w głowie już od dość dawna. A po powrocie do domu przeszłam do realizacji.
Niestety jedyny szary papier jaki miałam był poskładany i efekt nie był może tak schludny i piękny jaki być powinien, ale i tak byłam z niego całkiem zadowolona. Całość już po pakowaniu prezentowała się wcale nieźle.


Chyba więc warto z tymi internetowymi inspiracjami robić coś więcej niż tylko zapisywać i zapominać.

A jako specjalny niedzielny prezent dodaję moje osobiste specjalne niedzielne opakowanie, stworzone na potrzeby gotowania obiadu i sprzątania szafek kuchennych.


Kto rozpoznaje inspirację makijażową ten wie już, co towarzyszyło mi w ten weekend.
Niniejszym polecam, i pozdrawiam!

czwartek, 19 września 2013

Codziennik na ogarnięcie życia



Chciałabym wierzyć, że wszelkie internetowe mody, trendy i tendencje mało mnie dotyczą, ponieważ kroczę własną ścieżką pod prąd, czy coś, ale w tej kwestii nawet siebie nie potrafię oszukać. Czytam bardzo dużo blogów i większość moich wielce odkrywczych myśli jest inspirowana właśnie przez nie. Wmawiam sobie jednak, że to właśnie inspiracja a nie mniej lub bardziej udolne naśladownictwo i dalej robię swoje. Czy też nie swoje?

W każdym razie, dzisiaj będzie o tym jak uległam modzie na tworzenie własnych spersonalizowanych organizerów. Widziałam takie u Aliny i na Thyme is honey, zapragnęłam więc czegoś podobnego. Potem jednak zorientowałam się, że u mnie lista rzeczy do zrobienia zazwyczaj pozostanie pusta, zakupy spisuję na małych karteczkach i wkładam w kieszeń, nie muszę za bardzo planować spotkań, bo nie ma ich za wiele... ogólnie wyszło na to, że jestem nudna i nie mam co organizować. Ale nie załamałam się.

Stwierdziłam się, że choć nie sprawdziłby się u mnie organizer ogarniający przyszłość, to przyda mi się coś, co w jakiś sposób zapewnia mi wgląd w przeszłość. Nie od dziś wiadomo na przykład, że zapisywanie tego co się zjadło jest dobrym sposobem na kontrolowanie jadłospisu, a jednocześnie narzędziem, które może służyć na przykład do wykrywania przyczyn migreny. Była to więc pierwsza rzecz, którą postanowiłam dodać do mojego codziennika. Wrzuciłam miejsce na zapisywanie samopoczucia, tego czy i ile ćwiczyłam (wciąż się staram, z lepszymi lub gorszymi skutkami), a kolejnym istotnym elementem została rubryka o włosach i różnych dziwnych rzeczach, które jako (chyba) włosomaniaczka z nimi wyczyniam. Do tego kategoria "inne", w którą wpisuję suplementy, leki czy dodatkowe informacje jak np. długość włosów.



Z mojego codziennika korzystam od niecałego miesiąca, wciąż jest on jednak na luźnych kartkach, które drukuję na bieżąco, jako że nadal go modyfikuję i dopasowuję. Dzisiaj powstała wersja numer cztery, w której dostosowałam pod siebie podział na posiłki. Jeśli się sprawdzi - pokseruję sobie więcej kopii i skombinuję jakiś sposób oprawienia tego albo chociaż zebrania do kupy.

Mam nadzieję, że ta moja codzienna chwila sam na sam z kartkami i kolorowymi cienkopisami pomoże mi w kwestiach takich jak określenie, czy jem za dużo, odnalezienie idealnego sposobu na suszenie moich kapryśnych włosów, czy też odkrycie najefektywniejszych ćwiczeń, które sprawią, że będę czuła się jak młody bóg. Czy raczej bogini.



Na chwilę obecną strona mojego codziennika prezentuje się tak.


Artystyczne dodatki w postaci koślawej babeczki i tak samo koślawych ornamentów dodałam pod wpływem chwilowego natchnienia, i nie mam serca się ich pozbyć. W końcu to moje strony, i tak samo jak ja są nieidealne, czasami krzywe, a czasami nie umiem ich wydrukować.

Dam znać, jeśli rzeczywiście odmienią moje życie.

piątek, 13 września 2013

13 magicznych polepszaczy życia


Życie jest ciężkie.
Chyba każdy miał przynajmniej raz taki moment, w którym powiedział lub pomyślał powyższe zdanie. Życie jest ciężkie, pełne niespodziewanych zwrotów akcji i zazwyczaj niesprawiedliwe. Ale jednak jakoś sobie trzeba z nim radzić, a ja postanowiłam napisać o 13 rzeczach, które pomagają mi właśnie w tym radzeniu.

1.Kawa. Jak przez mgłę pamiętam odległe czasy, kiedy twierdziłam, ze kawa jest gorzka, niedobra, i w ogóle kwaśna i wykręca mordę bardziej niż wódka. Potem nadeszła pierwsza sesja na studiach. Dziś sama jestem kawoholikiem, i każdego dnia pierwsze kroki kieruję w stronę ekspresu. A jaka kawa? Tylko jedna. Marita z Biedronki.
2.Muzyka. Oczywista oczywistość. Nic tak dobrze nie robi jak porządna ścieżka dźwiękowa wyznaczająca rytm kroku, odcinająca od narzekających ludzi czy też stanowiąca podkład muzyczny do najlepszego układu tanecznego.
3.Bill Murray. Jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w swoim życiu było ustawienie sobie tego tła ekranu blokady na komórce.
4.Plan. Zaplanowanie czegoś przyjemnego, choćby to miało być tylko zjedzenie czegoś smacznego, sprawia że jakoś łatwiej dotrwać do wieczora.
5.Poranna prasówka. Zawsze przychodzę do pracy trochę wcześniej, żeby spokojnie usiąść i przejrzeć blogi i strony z moich RSSów. Nie jest to może gazeta codzienna przerzucana na słonecznym tarasie i popijana latte macchiato, ale tak czy siak zapewnia mi poranny bufor między snem a szarą rzeczywistością pracy.
6.Pocket. Kiedy wpisy z RSSów się kończą (zazwyczaj około drugiego śniadania) z pomocą przychodzi mi całkiem spory zasób rzeczy, które wrzuciłam sobie do mojej wirtualnej kieszeni. Na tym etapie mam tam szeroki wachlarz rozrywki, od artykułów, przez przepisy, po strony z łamigłówkami.
7.Youtube. Po cóż słowa.

8.Makijaż. Magiczna różdżka, która przenosi mnie od ze stanu, kiedy mam ochotę chować głowę w papierową torbę do znacznie piękniejszego miejsca, gdzie świat pada mi do stóp.
9.Ładni ludzie. Aktorzy, piosenkarki, nieznajomi z autobusu. Któż nie lubi patrzeć na ładne rzeczy. Ludzi, przepraszam, ludzi.
10.Książki. Niezawodny sposób na każdą przedłużającą się kolejkę. W sytuacjach takich jak ta
książka jest niezastąpiona. A że nie zawsze noszę jakąś knigę w torebce, to warto na telefonie zainstalować sobie aplikację Kindle i wrzucić tam jedną czy dwie pozycje. Na niespodziewane sytuacje będzie jak znalazł.
11.Jakdojadę. Magiczne miesjce w sieci, które sprawia, że nie muszę już sama dodawać i odejmować minut by sprawdzić, czy zdążę na czas. Nawet w nieznanym mieście poprowadzi jak po sznurku, i jeszcze powie ile zapłacić za bilety.
12.Uleganie pokusom. Może nie zawsze, ale czasami spełnienie jednej głupiej zachcianki potrafi urosnąć do rangi zdania egzaminu magisterskiego. Pamiętam, jak kiedyś siedziałam w pracy i nagle nabrałam wielkiej ochoty na ptysia. Zaraziłam tą ochotą koleżankę z biurka obok, a po około godzinie wzdychania wysłałyśmy do sklepu kolegę, który kupił nam ptysie. Smakowały jak szczęście. Naprawdę.
13.Ludzie. No, czasami im się udaje.

A wy, jakie macie polepszacze życia?

wtorek, 10 września 2013

I tydzień to za dużo...


...najwyraźniej.

Jak widać, projekt "tygodniowy" został zepchnięty na boczny tor, a sprawcą tego niezbyt pożądanego posunięcia jest proza życia. A także wyczekany wyjazd i urlop, które to, jak powszechnie wiadomo, nie sprzyjają trzymaniu jakiejkolwiek dyscypliny. Teraz jednak w końcu ostatecznie wróciłam do miasta i osiadłam w nim na dobre, czego ostatecznym znakiem było dzisiejsze odgruzowanie mieszkania, do którego zabrałam się dzięki mojemu nowemu narzędziu motywacyjnemu o którym na pewno napiszę za jakiś czas, (choć pewnie krąży po blogosferze już od dawna). Niestety jestem jedną z tych paskudnych kreatur, które bez bata nad głową za dużo nie zrobią, a jak już w końcu się zabiorą to plują sobie w brodę, że zrobiły to tak późno, bo przecież nagle zrobiło się lepiej.

Tak więc usilnie szukam tychże batów i obiecuję dzielić się rezultatami poszukiwań. Tymczasem usilnie myślę nad nowym tygodniowym wyzwaniem, w którym uda mi się wytrwać. Pomoc mile widziana, przyjmuję wszelkie wyzwania! Oczywiście w granicach rozsądku, chociaż jeśli wymyślicie coś poza tymi granicami to zapewne wyjdzie z tego całkiem ciekawy eksperyment.

Tymczasem zostawiam was z pewnego rodzaju zapowiedziami tego, co się w najbliższym czasie tutaj pojawi. Mam nadzieję, że kogoś zainteresuje i zainspiruje do powrotu w moje skromne progi.



wtorek, 3 września 2013

Koszyk wiklinowy - bohater w moim domu


Jako nieuleczalna zbieraczka wszystkiego (przy każdej przeprowadzce zadziwiam taksówkarza ilością moich rzeczy) każdego dnia mojego życia staję przed problemem - gdzie to zmieścić? Szafy, szuflady, półki to jedna sprawa, ale co zrobić z tymi wszystkimi drobiazgami, które jakoś ciężko poukładać na półkach, które walają się po szufladach i giną w natłoku innych drobiazgów? W poszukiwaniu systemu przechowywania (język rodem z katalogu IKEI) ważne były dla mnie trzy rzeczy:

1) Łatwość dostępu. Lubię mieć wszystko na wierzchu, najlepiej tak bym nie musiała odkręcać żadnych pokrywek, podważać wieczek, ani nawet otwierać szuflad by dostać się do czegoś, czego używam prawie codziennie.
2) Uniwersalność. Na nic zda mi się pojemnik z mikroprzegródkami, kiedy chcę włożyć do niego parę małych rzeczy i jedną większą, bo akurat w takim zestawie ich używam.
3) Estetyczność. Wiadomo, że chciałabym, żeby cały ten mój bałagan przy okazji sprawiał chociaż wrażenie chaosu okiełznanego ładnymi ramkami.

Ameryki tutaj nie odkrywam, ale po niezbyt długich poszukiwaniach znalazłam pojemniki, które spełniają wszystkie powyższe warunki.
Koszyki wiklinowe.

Swoją kolekcję zaczęłam podkradzionymi mamie koszykami, które oryginalnie miały być osłonkami na doniczki. Ja wrzuciłam do jednego długopisy a do drugiego większą biżuterię, i w ten sposób rozpoczęłam misję porządkowania chaosu z pomocą wikliny. Dzisiaj koszyków jest więcej, a jedyne miejsce w moim mieszkaniu, gdzie jeszcze ich nie ma, to kuchnia. Ale to na pewno tylko kwestia czasu.




Koszyk po prawej jest moim zdecydowanym ulubieńcem, ma cztery przegródki i rączkę, której mało używam, ale bardzo mi się podoba. Jak widać mieszkają w nim różne kosmetyki, głównie tusze, kredki i kremy w podłużnych tubkach. Po lewej koszyk wyściełany materiałem - dobry na rzeczy, które mogą się zaczepiać o wystające źdźbła wikliny, a przy okazji daje możliwość zaczepienia czegoś o materiał - u mnie widać spinki do włosów.




Na kolczyki miałam zamiar kupić sobie stojak, ale nigdy się do tego ostatecznie nie zebrałam, więc opracowałam swój własny system korzystając z tego, co miałam pod ręką. Nie jest on doskonały, ale jak na razie się sprawdza, a jeśli ktoś ma mniej kolczyków niż ja (bardzo możliwe) to mógłby wieszać je po jednej parze, co zapobiegłoby ich mieszaniu się. W samym koszyku wrzucone są większe rzeczy na szyję - takie, które się raczej nie plączą. Wisiorki na cienkich łańcuszkach trzeba jednak powiesić, tutaj koszyk nie pomoże.




Ten mieszka na pralce i bardzo mi pomaga w mojej małej, nie obfitującej w półki, łazience.



W identycznym do tego koszyku trzymam również rzeczy do makijażu typu "płaskie" - pudry, palety cieni, róże.

Koszyki ze zdjęć pochodzą z różnych miejsc, moim ulubionym jest jednak TK Maxx. W tym sklepie ciężko jest mi znaleźć dla siebie ubrania, bo jest ich za dużo i przeważająca większość jest nie w moim stylu, ale kocham ich dział z wyposażeniem domu - wszelkie blachy, kubki, foremki, patelnie - no i koszyki. Jest ich dużo, są w najróżniejszych rozmiarach, a przy okazji można też złapać piękne zamykane pudełka.

Lubię też Pepco, taki dziwny sklep po którym nie wiadomo do końca czego się spodziewać bo zazwyczaj z frontu straszą tam ubranka dla dzieci, ale można znaleźć w nim dużo fajnych (i tanich!) rzeczy do domu.

Koszyki trafiają się też w różnych supermarketach.

Dla mnie są niezastąpione, i jeśli nagle namnoży mi się rzeczy na pewno pierwsze kroki skieruję do wyżej wymienionych miejsc i poszukam kolejnego idealnego koszyka.