Jako że bardzo lubię tego typu wpisy na innych blogach, to stwierdziłam, ze czemu by nie napisać czegoś takiego u siebie. Tak więc od listopada będę dzielić się z wami rzeczami, które towarzyszyły mi w ubiegłym miesiącu - jak to się kiedyś mówiło, "sponsorowały" mój miesiąc.
Bez zbędnego przedłużania więc - co sponsorowało mój listopad?
Muzycznie totalnie zauroczyła mnie nowa płyta Krzyśka Zalewskiego - "Zelig". Po wielu latach oczekiwania i zadowalania się jego chórkami na koncertach Brodki doczekałam się pełnego albumu i muszę przyznać, że efekt przeszedł moje oczekiwania. Rewelacyjna płyta, i rewelacyjny głos Krzyśka. Jest dostępna na Deezerze, no i w sklepach.
Przechodząc do kosmetyków, to w listopadzie w końcu zdecydowałam się na zakup podkładów mineralnych, na które czaiłam się już od dawna. Muszę przyznać, że bardzo je polubiłam mimo, że nie jestem pewna czy dobrałam do końca dobre kolory, ale tu kolejny plus - zawsze można zamówić więcej próbek. Ja zdecydowałam się na Annabelle Minerals i póki co przy nich pozostanę. Idealnie wyrównują moją zdecydowanie nieidealną skórę, a z nakładaniem nie mam żadnych problemów, a to był dla mnie przy podkładach zawsze spory problem.
Wracając do kultury, listopad zaczęłam mocnym akcentem, a mianowicie informacją, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba - Sapek napisał nową książkę. Zamówiłam "Sezon burz" w przedsprzedaży, dorwałam zaraz po długim weekendzie i dość szybko przeczytałam. I choć wiadomo, nie przebije mojej ukochanej wiedźmińskiej sagi, która jest chyba moją najulubieńszą lekturą wszechczasów, to nie było tak źle, jak mówili niektórzy. Na początku trochę się dłużyła, ale najwidoczniej alkohol nie wypłukuje talentu, bo Sapka czyta się wciąż dobrze. Miło było na chwilę powrócić do tego świata, w którym spędziłam wiele cudownych godzin.
Na listopad przypadła też premiera związana z moją nowszą miłością książkową - "Igrzyskami śmierci". Ekranizacji drugiego tomu nie mogłam przegapić. Pierwszy film widziałam w kinie dwa razy tego samego dnia. Czułam się jak szalona fanka, ale nie żałowałam niczego. Tym razem ograniczyłam się do jednego seansu, i również nie żałowałam. Film jest bardzo dobrze zrobiony, oddaje klimat książek, który swego czasu wciągnął mnie tak, że potrafiłam czytać sześć godzin bez przerwy. No i ma Jennifer Lawrence, co do której żywię uczucia podobne bardzo do tych opisanych przez Karolinę z Mamy sposób.
Przyznać muszę, że listopad był dla mnie dość bogaty w nowości. Teraz można tylko mieć nadzieję, że kolejne miesiące będą jeszcze ciekawsze.